Ważne rzeczy w cenie!

KUBA W WYDANIU RODZINNYM

Powrót do listy aktualności
Na przełomie czerwca i lipca zorganizowaliśmy rodzinne wakacje na Kubie dla 8 dorosłych i 6 dzieci. Rodzinne w podwójnym znaczeniu tego słowa, gdyż w większości rodziny polskie mieszkały u rodzin kubańskich w tzw. casach particulares. Casas particulares to po prostu kwatery prywatne kubańskich rodzin, dzięki czemu dzieci i dorośli znaleźli się bliżej prawdziwego życia Kubańczyków, w ich domach, pokojach, jedząc wspólnie śniadania, korzystając z ich łazienek, lodówek, a co najważniejsze z ich gościnności. Znikoma ilość osób na Kubie mówi w innym języku niż hiszpański, więc porozumiewanie się było nieco utrudnione. Od czego jednak mamy ręce, gesty, miny i zwiększający się zasób hiszpańskich słówek, wszyscy dali radę. Trasa była urozmaicona i dla każdego znalazło się coś interesującego. Spędziliśmy 3 noce w Hawanie zwiedzając stare miasto, jego piękne place, kościoły oraz w wolnej chwili popijając mohito. Dzieci tez były usatysfakcjonowane gdyż znaleźliśmy czas na wypad na plażę do Santa Maria del Mar znajdującą się 20 minut jazdy autobusem od Hawany. Następnie pojechaliśmy wygodną prostą jak drut autostradą do Vinales, które oczarowało nas bogactwem zielni i pięknymi ostańcami wapiennymi, tu nazywanymi mogotes. Paru osobom widoki te przypomniały inne podróże – te do Tajlandii czy to Wietnamu. Był i czas na obejrzenie bardzo kolorowego Mural de la Prehistoria, jaskini z podwodną rzeką – Cueva del Indio, suszarni tytoniu, gdzie własnoręcznIe skręcaliśmy cygara, a następnie je wypaliliśmy. Na sam koniec mieliśmy okazję przejechać się na koniach po rozległych polach malowniczo położonych wśród skał. Kolejnym etapem podróży było odległe o 1100 km Santiago de Cuba. Samolot z Hawany do Santiago leci ok. 1,5 godz, dotarliśmy tam późnym wieczorem po wielu perturbacjach. Santiago to inny świat, miasto dużo czarniejsze, przesiąknięte muzyką i wierzeniami afrykańskimi, jeszcze bardziej gorące, zmysłowe i niepokorne. Place, katedra, interesujące muzeum Velazqueza, ulice poprzeplatane milionem kabli elektrycznych, sklepikami, sprzedawcami i setkami mknących w każdym kierunku motorów MZK oraz Java. Pojechaliśmy również na wybrzeże – w końcu po tej stornie jest Morze Karaibskie – by zobaczyć San Pedro de la Roca, twierdzę powstałą w XVII w. Po 2 nocach pożegnaliśmy Santiago i nocnym Viazulem (szybkobieżnym, wygodnym autobusem) udaliśmy się do Ciego de Avila, a następnie taksówkami (3 fantastyczne łady i nasz bagaż na dachu) do Cayo Coco. Dzieci były zachwycone gdyż dotarliśmy w końcu do resortu . 6 dni plaży, odpoczynku, pysznego jedzenia ryb, langust oraz krewetek, a także mango, guajawy i pachnących ananasów pochłanianych przez wszystkich w każdych ilościach. Budynek hotelu – jak to na Kubie – stary, coś się sypie, coś nie działa, ale plaża, woda, widoki rekompensują te niedogodności. Widzieliśmy plażę Pilar uznawaną za najpiękniejszą na Kubie (teraz niestety powoli obudowywaną hotelami) oraz odwiedziliśmy fantastyczne delfinarium w Cayo Guillermo. Pobyt w delfinarium pozytywnie zaskoczył oraz zadziwił każdego. Delfiny były niesamowicie wytrenowane, a co dla nas ważne mieszkały w bardzo dobrych warunkach, w naturalnym otoczeniu Cayo, swobodnie poruszając się po sporym terenie. Kolejnym etapem podróży był osławiony Trynidad oraz Dolina Cukrowa. Miasteczko i jego mieszkańcy nas nie rozczarowali. W starym mieście czas zatrzymał się w XVIII w. Niskie, bardzo kolorowe budynki, wąskie brukowane ulice, sporo knajpek, muzyki rozbrzmiewającej z każdych otartych drzwi. Kubańczycy wieczorem siedzący na progach domów z sąsiadami, czasem grający w karty lub domino, często wbici w bujane fotele siedzący rzędem i wgapieni w telewizor. Zaliczyliśmy wypad na plażę na półwyspie Alcon i zgodnie wszyscy przyznali, że daleko jej było do plaż Cayo Coco. Po 2 nocach ruszyliśmy przez wodospady El Nicho do Cienfuegos. El Nicho to mały skarb ukryty wśród gór. Krystaliczna woda tworzy szereg kaskad, wodospadów oraz naturalnych basenów ciągnących się na długości ok. 1 km. Bardzo orzeźwiające doznania. Cienfuegos natomiast jest miastem inne niż wszystkie, bardzo francuskie w swojej wymowie, z szerokimi prostymi alejami, z dużym rozmachem zaplanowanymi budynkami i placami. Robi wrażenie szczególnie przy zachodzie słońca. Ostatnim etapem naszej kubańskiej podróży było osławione Varadero. Widzieliśmy je z innej strony niż 99,9 % przybywających tu turystów, gdyż ponownie mieszkaliśmy w casas particulares. Potwierdziło się to, co słyszeliśmy o tym kawałku wybrzeża - nie ma tu nic oprócz fantastycznych plaż oraz dobrej wieczornej rozrywki. Plaże niewątpliwie należą do najpiękniejszych, ceny do najwyższych, a rozrywka do najgorętszych.